sobota, 24 grudnia 2016

Świątecznie

Prezentów górę, jakiegoś śnieżku za oknem, dobrego humoru, przyjaciół grono, upragnionej miłość i pełny stół smaczności. 
Życzę Wam wszystkiego najlepszego, a w Nowym Roku spełnienia marzeń, nawet tych najskrytszych, dotarcia do celów, trwania przy swych postanowieniach i wszystkiego co najlepsze.
Piszącym i dzielącym się swoimi pomysłami dorzucam wenę, chęci i czas na to co robią.
Obyście zawsze byli zadowoleni z tego co robicie, a uśmiech gościł na waszych twarzach.

WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!



czwartek, 15 grudnia 2016

VI Nówka sztuka

- Victorio usiądź, bo szału przez ciebie dostanę!

- Nie mogę. Ile może trwać rozmowa z dyrekcją? Powinien już tu być - chodziłam w jedną i w drugą po sekretariacie przy gabinecie landryny, a Alicja dostawała szału. No nie moja wina, że się doczekać nie mogę. Jestem mega szczęśliwa i podjarana tym wszystkim. Jak go zobaczę to normalnie wyściskam jak nigdy - aż sama z siebie się cicho zaśmiałam, a sekretarka spojrzała jak na nawiedzoną. Mówi się trudno. Nie pohamuje się, nawet nie mam takiego zamiaru. Mój Andrew będzie chodził ze mną do szkoły! Aaa! - wymsknęło mi się pisknięcie, po którym zaczęłam się głupio śmiać zgięta. Oj Alicjo, współczuję ci.

- Chora jesteś? - zaśmiał się głos za mną, a ja nie patrząc na nic rzuciłam się na szyję.

- W końcu! No ile można czekać?! - przytuliłam się mocno i dopiero wtedy poczułam nie te perfumy co powinnam. Spojrzałam na osobnika i od razu się odsunęłam. - Santos? Co ty tu robisz?

- Przechodziłem, usłyszałem pisk to postanowiłem sprawdzić. Miłe miałem przywitanie - zaśmiał się. - Czekałaś na mnie?

- Taa.. Chciałbyś - poprawiłam mundurek i spojrzałam w kierunku drzwi od gabinetu dyrektorki. - Czekam na Dolores Umbridge - powiedziałam nie odrywając wzroku od wrót piekieł.

- Kogo? - wyraźnie słyszałam, że nie miał pojęcia o czym mówię. Jak tak w ogóle można?!

- Nie znasz Harrego Pottera? - zerknęłam na niego.

- Słyszałem o nim, ale nic więcej. Co to ma do rzeczy?

- Dość sporo, ale nie ważne - westchnęłam i odwróciłam wzrok.

- Dyrektorka ma z tym coś wspólnego? - zapytał.

- Powiedziałam, że nie ważne. Za dużo tu do tłumaczenia.

- Dobra, jak tam chcesz - rozsiadł się wygodnie na kanapie na przeciwko biurka Alicji. - Ja sobie tu na ciebie poczekam, bo wisisz mi wyjście.

- Nic ci nie wiszę i na pewno nie dzisiaj - prychnęłam.

- No jeszcze zobaczymy - zaśmiał się na co już tylko wywróciłam oczami i w ciszy czekałam na White'a. Santos mi trochę humor popsuł, ale nadal myśli wiadome znowu go poprawiają. Zagmatwane, wiem.

Jeszcze jakiś czas tak czekałam i nareszcie drzwi się uchyliły. Uśmiechnęłam się szeroko i niemal zaczęłam skakać. Z tego co zauważyłam to Santos też się wychylił żeby zobaczyć i przez niego, tak kurna z jego winy, drzwi się zamknęły.

- No kurwa no - głośno przeklnęłam.

- Do dyrekcji ci się śpieszy? Wreszcie odchodzisz paskudo? - za plecami usłyszałam dobrze znany, drwiący głos pustej lali, która powinna na trasie stanąć. Odwróciłam się w jej stronę.

- A żebyś wiedziała. Ktoś jej musi powiedzieć, że łamiesz regulamin swoim szpetnym ryjem - uśmiechnęłam się słodko, a ta poczerwieniała ze złości. Cudowny widok.

- To raczej tobą powinni się zająć. Dosyć, że dziwaczka to tu nie pasujesz - zarzuciła tlenionymi kudłami. Są o wiele jaśniejsze niż Nataniela więc taki wniosek sam mi się nasuwa.

- Może zbyt normalna nie jest, ale jest naturalniejsza od ciebie - zaśmiał się kolejny głos za nią. Kurwa Kastiel, to jakieś zebranie idiotów czy coś?

- Kassi.. - oczy jej się zaświeciły. Ehh.. Amber i jej naiwne uczucie do rudego, masakra.

- Co blondi? Znowu masz chcice i niezaspokojona odreagowujesz się? - zaczął się nabijać na co wywróciłam oczami, a tamta bardziej poczerwieniała.  - Spotkamy się w ogrodzie pod sosną, leć - puścił jej oczko i zaraz się zawinęła ze swoim orszakiem. Naiwna, przecież w naszym ogrodzie nie ma sosen, zaśmiałam się na samo wyobrażenie jej miny, dobrze to wykombinował. - Co tak patrzysz?  - spojrzał na mnie.

- Nic. Po prostu się zastanawiam czy ona coś ma w tym blond kasku - wzruszyłam ramionami.

- Pewnie nic, jej chichot, sposób mówienia i w ogóle bycia to podpowiada - odpowiedź usłyszałam nie od czerwonowłosego, a z tyłu. Spojrzałam w kierunku Santosa, a ten siedział i wyglądał jakby bawiła go ta sytuacja, a skoro to nie Kastiel ani nie on, to znaczy..

- Andy! - od razu się odwróciłam i rzuciłam chłopakowi na szyję. Złapał mnie i przytulił przez co wisiałam sporo w powietrzu, bo niezła z niego tyczka.

- No cześć piękna, tęskniłaś? - zaśmiał się.

 - No pewnie debilu, całe dwanaście godzin cie nie widziałam - uśmiechnęłam się i powoli mnie postawił.

- No wiesz.. Wyspać się musiałem - przeczesał włosy z zabójczym uśmiechem. Sorry Santos, ale on ma go dużo ładniejszego, ba, jest w moim odczuciu przystojniejszy.

- A ja od rana jestem na nogach i czekam na ciebie - strzeliłam mu w ramie, bo do łba nie dosięgłabym i mnie wyśmiał.

- Urośnij kilkanaście centymetrów to pogadamy.

- Ona mikrusem już zostanie. Niska, płaska i skrzywiona na psychice, nic jej nie pomoże - swoje dwa grosze wtrącił Kastiel i dopiero teraz na niego zwróciliśmy uwagę i spojrzeliśmy. - Siemanko, Kastiel jestem - wystawił dłoń.

- Andrew - chwycił i uścisnął. - Ale tak na przyszłość - miał poważny wyraz twarzy. - Tylko ja jej mogę ciskać i następnym razem dostaniesz po ryju hujku.

- Obrońca uciśnionych? - wyśmiał ostrzeżenie Andy'ego. Nie wie w co się dupek pakuje.

- Nie. Nie lubię jak ktoś obraża przy mnie kobietę, a zwłaszcza jeśli jest ona mi bliska. - Na jego twarzy była absolutna powaga, a ton głosu przyprawiał o dreszcze. Zerknęłam na niego, zawsze stawał w mojej obronie jak trzeba było, ale już dawno go takiego nie widziałam. Z jednej strony ciesze się, że mam swojego rycerza przy sobie, ale też mi smutno, że od razu jak przyszedł to działa. Nie chce żeby myślał o mnie jak o jakieś niedorajdzie czy coś w tym stylu.

- Ochroniarza sobie znalazłaś, Lozano? - zaśmiał się Kastiel.

- Nie musi być ochroniarzem żeby stanąć w jej obronie - obok nas pojawił się Santos. - Siemanko, fajnie znowu się widzieć - zaśmiał się lekko.

- Cześć. Santos, tak? - dopytał Andy, a tamten kiwnął głową.

- Zgadza się, a ten tutaj nie jest warty uwagi. Nie stresuj się stary - kiwnął na Kastiela głową przez co wzrok White'a spotkał się ze stalowymi tęczówkami Doyle'a. Mam nadzieję, że potyczka słowna to jedyne do czego może między nimi dojść.

- Widać trochę po nim, że niezbyt rozgarnięty - zaśmiał się Andy, a po Kastielu było widać, że się w nim gotuje. - Ale dobra, nara frajerze - wziął mnie pod skrzydło i jak mijaliśmy rudego to go potargał..

- Wiesz, że się ładujesz w gówno? - zerknęłam na niego gdy byliśmy w bezpiecznej odległości od sekretariatu.

- Byłem w gorszym. Nie boję się tego wymoczka - cicho się śmiał na co wywróciłam oczami i poszliśmy pod klasę. W trakcie drogi mówiłam mu co gdzie jest i tak dalej. Teoretycznie słuchał, ale znając życie i tak będzie musiał błądzić, bo jak to on mówi ''jest jak kot i lubi tworzyć własne szlaki''. Czasem mnie to bawi, bo chodzi jak wszyscy, ale ten zaraz się wykłóca, że nie i jest zupełnie inaczej.

Pod klasą oczywiście gromadziła się cała śmietanka towarzyska. Ja i Andy się nie zatrzymywaliśmy i weszliśmy prosto do sali. Wzrok niemal wszystkich był skierowany na nas, a zwłaszcza na mojego towarzysza. Cały czas na mnie niemal wisiał i przygniatał. Ciężki jest, ale nie narzekałam. Póki co niech sobie pozwala - zaśmiałam się z siebie w myślach.

- To co tu mamy? - uśmiechnął się promiennie, a ja po prostu strzeliłam sobie z otwartej dłoni prosto w moje biedne czoło. Człowieku, przed chwilą ci to mówiłam - chciało się krzyknąć, ale tylko westchnęłam i spokojnie odpowiedziałam, iż zamęczą nas teraz matematyką. Wyśmiał moją reakcję i ośmielił się mnie potargać. Mnie! Moje cudowne włosy, które układałam przez godzinę! Wyobrażacie to sobie!? Tak, ja też nie. Po prostu dzisiaj nadzwyczaj się mnie słuchały i wyglądały jako tako. Potem nic szczególnego się nie wydarzyło - ludzie przychodzili do klasy i się gapili, Andy mnie zaczepiał, tyle. Lekcja się rozpoczęła, sprawdzanie obecności, nieogarnięty i niewyspany nauczyciel za biurkiem - norma. Dopiero w środku lekcji zorientował się, że ma nową duszyczkę do oświecenia tym jakże wspaniałym przedmiotem i poprosił mojego kolegę z ławki aby wstał i się przedstawił.

- Andrew, tak? Zapraszamy - wskazał mu środek klasy, a ten wzdychając wstał.

- Ehh.. Raczej nic nie mam do opowiadania, ale skoro pan nalega - stanął gdzie trzeba i rozejrzał się po klasie. - Andrew White, lat siedemnaście. Pochodzi z Meksyku, ale obecnie przyjechał z Hiszpanii, bo postanowił wrócić do swoich ziomków - zasalutował. - Jak ktoś ma jakieś pytania to śmiało podchodzić. Ja nie gryzę, nie wiem jak moja koleżanka to zniesie, ale chyba nie tak źle i da radę - zerknął na mnie i puścił oczko przez co zaraz powędrował tu wzrok innych. Mam nadzieję, że to się nijak na mnie nie odbije. Mam na pieńku już z kilkoma osobami, oni mają przyjaciół więc teoretycznie i pewnie praktycznie też, cała klasa mnie nienawidzi.

- Co lubisz robić? - zapytał nauczyciel.

- Dużo rzeczy prze pana - zaśmiał się. - Gram na klawiszach i gitarze, uczęszczałem na zajęcia muzyczne i całkiem nieźle mi szło. Poza tym lubię dobrą zabawę i jak się coś dzieje, nie może być sztywno. - Tak, to jego sztandarowa zasada. Zawsze starał się rozruszać towarzystwo. Nie znosił nudy i ciesze się, że mu to pozostało. Będzie wesoło, a tego potrzebuję, potrzebuję jego poczucia humoru i charakteru przy sobie. Może to mi pomoże jakoś się podnieść na nogi i poradzić sobie z tymi idiotami.

Lekcje minęły całkiem spokojnie. Andy się oswajał, a na każdej godzinie go wypytywali i tak dalej. Dosyć często podchodził do nas Alexy i wypytywał o tatuaże, które chciał obejrzeć. Nie powiem, mina White'a była zabawna jak ten powiedział żeby się rozebrał. Chciał widzieć wszystkie to wszystkie. Zaśmiałam się na widok niebieskowłosego, który mu zaczyna zdejmować czerwony krawat.

- Ej! Nie pozwalaj sobie miniaturko - panikował Andy i go próbował powstrzymać, a ten go przycisnął do ściany i rozbierał. - Victoria, pomóż mi! - zawołał, a ja po prostu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. - Dzięki! Świetna z ciebie przyjaciółka - złapał chłopaka i jakoś boczkiem uciec próbował.

- A-Alexy.. - wydusiłam. - Zostaw go, kiedyś zobaczysz - otarłam łezki z kącików. Z krawatem w ręku spojrzał na mnie.

- No, ale już tak blisko - jęknął i zerkając na materiał.

- Wystraszysz go i będzie miał traumę, lepiej nie.

- Buuu.. - spuścił głowę, a Andy wyszarpał krawat z jego ręki i przewiesił na swojej szyi. - Jeszcze cie dopadnę przystojniaczku - ożywił się nagle i uciekł.

- Co to kurwa było? - zapytał.

- Alexy, brat bliźniak Armina - poprawiłam mu kołnierzyk od białej koszuli. - Homoseksualista - dodałam zerkając na niego. Nie miał ciekawej miny po mojej wiadomości.

- Serio? - zapytał przeczesując włosy.

- Yhym.. - uniosłam lekko kąciki. - Zawiązać?

- Jak ci się chce.. - mruknął, a byliśmy na już pustym holu. On nadal przy ścianie, a ja taki mikrus przed nim i wiązałam starannie. - Ale on serio jest gejem? Mam na niego uważać? - dopytywał. Oho, chyba ktoś tu uprzedzenia nabył.

- Spokojnie. Jest szalony z tego co widzę czasem, ale raczej nic ci nie grozi.

___________________________________________________


Szczerze jestem niezadowolona z tego rozdziału, ale wypadałoby w końcu coś dodać. 
Prosze o opinie i pozdrawiam :)

czwartek, 3 listopada 2016

Urodzinki!



I już zleciało..
Szybko. Stanowczo ZA szybko..
W każdym razie pozdrawiam i przepraszam tych, którzy tu są i czytają.
Wiem, że nie jestem tu zbytnio aktywna, ale to mój drugi blog, na pierwszym nie jest lepiej.
Jestem w klasie maturalnej co oczywiście charakteryzuje się nawałem obowiązków i ciężkiej pracy.
Nie zamierzam skończyć z pisaniem, mimo że ostatnio idzie mi to opornie.
Mam głowę pełną pomysłów i chce je wprowadzić. 
Nie wiem jeszcze dokładnie kiedy, ale jedno powiem na pewno.
Pisanie jest jedną z rzeczy, którą lubię najbardziej i jakoś mi to wychodzi. 
Czasem lepiej czy gorzej, ale idzie.. 
W każdą z postaci, którą tworzę daję cząstkę siebie więc czuję się z tym wszystkim związana.
Trudno by mi było to opuścić.
Obiecuję, że poprawię swoją aktywność, a póki co..

Życzę Wam wszystkim i sobie również smacznego urodzinowego torcika ;* 



poniedziałek, 27 czerwca 2016

V Coś nie tak, kochanie?

Otaczała mnie ciemność. Nic nie słyszałam, nic nie widziałam. Jedynie czułam. Co czułam? Ruch, którym się nie przejęłam. Milusie futerko wtulało się w moją szyję, a wczoraj się nawet nie pokazała. Niewdzięczna bestia, ale kocham ją jak głupia. Cicho mruknęłam, a ta lekko połaskotała mnie swoim ogonem. Postanowiłam otworzyć oczy, a gdy to zrobiłam natychmiast podskoczyłam wystraszona przez co futrzana kulka zleciała ze mnie, a ja poleciałam na podłogę. To co przed sobą zobaczyłam wystarczyło żebym nie wstawała. Obcy facet. W moim łóżku, a dodatkowo dziwnie się uśmiechający. No powiedzcie, kto by się nie wystraszył? Ja na pewno, zwłaszcza, że dopiero się obudziłam.

- Coś nie tak, kochanie? - Wyjrzał z szerokim uśmiechem, a ja się odsuwałam. Widząc to zaśmiał się. - Spokojnie Vico - wyciągnął dłoń.

- Coś ty za jeden? - Zapytałam niepewnie i powoli usiadłam.

- No co ty? Nie mów, że nie poznajesz - cały czas się uśmiechał. Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Przypominał mi kogoś. Uśmiech, oczy, rysy twarzy, a nawet te jego zasrane zęby, jakkolwiek to brzmi. Kiwnęłam lekko głową na nie. - No błagam - jęknął. - Andrew, kojarzysz? - Powiedział, a mnie zatkało. Andy? Mój Andy? - Powtarzałam w myślach, a potem nie hamując się rzuciłam mu w ramiona z piskiem. Wywalił się do tyłu siedząc na łóżku przez co leżałam na nim przytulając się. On również mnie objął i chwilę tak leżeliśmy.

- Tęskniłam - szepnęłam, a ten mnie mocniej ścisnął przez co się wtuliłam.

- Ja też - usłyszałam. - Miałem być wczoraj, ale spóźniłem się na samolot i dopiero w środku nocy dotarłem do miasta.

- Nie szkodzi. Liczy się fakt, że w ogóle się pojawiłeś.

- Wyglądałaś na mnie? - Zwalił mnie i zawisł na górze z wrednym uśmiechem. Poczułam ciepło na policzkach, a w porównaniu z nim jestem malusia. Wyrósł i wyprzystojniał. Spojrzałam na jego twarz. Uśmiech i oczy wyglądają jak za dawnych lat, ale w tych niebieskich kryształkach jest coś co przyciąga do niego bardziej niż kiedyś. Nie ma już uroczego chłopca, który odjechał. Pojawił się dorosły mężczyzna, którego ciało zdobią różne tatuaże. Aż korci żeby zerwać z niego tą czarną koszulkę i każdy obejrzeć czy pomacać. Nie! Chwila! Stop! Dopiero przyjechał, a ty już go chcesz rozbierać. Spokój dziewczyno! - Strzeliłam sobie w myślach w czoło i wróciłam do rzeczywistości, a chłopak się mi przyglądał. - Halo. Odleciałaś? - Zaśmiał się lekko.

- C-Co? Nie - odezwałam się. - Zamyśliłam się tylko.

- A odpowiesz na moje pytanie? Ciekawy jestem, czy na mnie wyglądałaś.

- Wyglądałam. Ciekawiło mnie na jakiego dupka wyrosłeś - uśmiechnęłam się lekko.

- I co myślisz?

- Nie wiem. Daj mi kilka godzin na ocenienie sytuacji.

- Dobra. To po śniadaniu pokarzesz mi okolicę, nie?

- Jeśli masz smycz ze sobą. Nie chciałabym być odpowiedzialna, za to że się zgubiłeś - uśmiechnęłam się wrednie, a ten wywrócił oczami. Po chwili jednak się zebraliśmy i zeszliśmy na dół. Tam już czekali na nas ze śniadaniem. Dochodziła jedenasta, no nieźle, a taki ze mnie ranny ptaszek. Moja mama wyściskała, wycałowała i wytarmosiła poliki Andy'ego, a w przypadku ojca było to zwykłe uściśnięcie dłoni. No.. Na początku. Potem go wziął w ramiona na chwilę. Wszyscy się stęsknili i przy stole panowała ciekawa atmosfera. Rodzice wspominali, śmiali się i co chwile wypytywali chłopaka więc w spokoju zjeść niestety nie mógł. Ja byłam jeszcze w piżamce, bo nie dał mi się ogarnąć dlatego szybko zjadłam i popędziłam do pokoju ubrać się. W końcu coś innego niż mundurek. Nie jest brzydki, ale ile można ciągle w takich samych szmatach chodzić? No nawet mi się to znudziło. Podeszłam więc i zaczęłam przeglądać szafkę. Spódnica? Nie, nie lubię. Krótkie spodenki? Może kiedy indziej - zaczęłam wybrzydzać. Od kiedy ja się tak stroję?  Westchnęłam i wyjęłam bordowe spodnie i czarną bluzę z ciekawą interpretacją loga Disneya. Do tego ciemne buty nad kostkę i tyle. W łazience się ubrałam i machnęłam tuszem rzęsy, a włosy związałam w wysoką kitę. Gdy tylko weszłam do pokoju o moje nogi zaczęła się ocierać Hexa - moja kicia. Lepiej nie pytać skąd pomysł na takie imię. Wzięłam ją na ręce.

- Co mała szujo? - Podniosłam ją na wysokość twarzy siedząc na łóżku. - Widziałaś kto przyjechał? Andy, ten frajer co ci o nim opowiadałam - zaśmiałam się lekko i głaskałam kotkę na swoich kolanach.

- Frajer już zjadł i jest gotowy do wyjścia - ni z gruchy ni z pietruchy przede mną stał White.

- To chodźmy - kociak uciekł.

- Twoja kicia mnie znacznie milej traktuje niż ty - patrzył w kierunku kota.

- Nie ma się co cieszyć. Ona to robi dla własnych korzyści - poklepałam go po ramieniu mijając.

- Nie wierzę ci - szedł za mną.

- Twój wybór - wzruszyłam ramionami i zeszliśmy na dół. Powiadomiłam kogo trzeba, że wychodzimy i opuściliśmy dom. Nie miałam pojęcia gdzie iść więc po prostu spacerowaliśmy po mieście i pokazywałam mu różne zakamarki i ciekawe miejsca.

- Jak tam w ogóle u ciebie? Jak szkoła? Jacyś znajomi? Chłopak? - Zapytał gdy szliśmy ulicami miasta. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, a przecież było wiadome, że poruszymy ten temat.

- Nie jest źle, ale szkoła z internatem nie jest szczytem moich marzeń - odpowiedziałam. Nie okłamałam go, a tylko ominęłam zgrabnie resztę pytań. Niestety tylko na chwilę.

- Na pewno. Fajni ludzie?

- Zależy jak rozumieć to fajni - westchnęłam, a on spojrzał na mnie pytająco. - Same snoby myślące o sobie - wytłumaczyłam.

-  Yhym..  -mruknął. - Czyli dobra duszyczka w tobie nadal żyje - wyglądało jakby się cieszył i wziął mnie pod skrzydło. Już miałam coś powiedzieć gdy usłyszałam ten głos.

- Victoria! - Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam Santosa. - Cześć - poszedł do nas.

- Hejka - wymusiłam lekki uśmiech. Sorki kolego, ale nadrabiamy z Andym, a nie chce żebyś coś palnął.

- Jednak udało ci się z kimś wymknąć od rodzinki - mierzył mojego towarzysza wzrokiem.

- Nie. To między innymi z nim miałam spędzić weekend. Andy, poznaj Santosa. Santosie, to jest Andy - wytłumaczyłam, a ten spojrzał dziwnie. Zaraz potem jednak się lekko uśmiechnął i wyciągnął dłoń.

- Santos Echague, miło poznać.

- Andrew White - uścisnęli sobie dłonie. - Znacie się ze szkoły?

- Yup. Jestem jej wrzutem na tyłku - zaśmiał się brunet.

- Czym takim? - Zdziwił się Andy.

- Wrzutem na tyłku, czymś nieprzyjemnym. Kojarzysz? - Wyglądał na rozbawionego. - Twoja kuzyneczka mnie nie trawi coś, a nie wiem czemu, bo miły jestem - cały czas się szczerzył.

- Vico ma po prostu uczulenie na niektóre gatunki ludzi - zaśmiał się Andrew i na mnie spojrzał, a ja wymusiłam sztuczny uśmiech. Obecność Echague psuje mi humor.

- Zdążyłem zauważyć. Amber i jej damy dworu, albo Melania, Peggy i wszyscy inni ze szkoły. Dla mnie była z początku miła, a teraz traktuje mnie coraz gorzej - powiedział, a przez to ja czułam na sobie badawcze spojrzenie. Nic nie mówiłam, a Andy nie pytał jakby rozumiejąc, że nie chce o tym teraz gadać. Wrócił więc wzrokiem do Santosa.

- Znam się z Vico już dobre lata więc musi mieć powód kolego i prędzej czy później ci go wykrzyczy albo jakoś da do zrozumienia - poklepał go przyjacielsku po ramieniu.

- Domyślam się - westchnął. - Macie jakieś plany czy coś? Mogę dołączyć? - Co? No chyba nie. Spadaj człowieku. Nie chce cie tu. Myśl Victoria! Myśl! Mam!

- Nie obraź się Santos, ale my już wracamy do domu. Nasi rodzice na nas czekają - szybko powiedziałam nie dając dojść do słowa Andy'emu.

- Eh.. No dobra. Trudno. Następnym razem - westchnął. - Miłego dnia - pomachał i odchodził. Tak! Polazł sobie! Wewnętrznie normalnie skaczę z radości.

- Czemu spławiłaś tego biedaka? - Zapytał White gdy tylko ruszyliśmy.

- Biedaka? On tylko na takiego wygląda.

- Czyżby? Ponoć nie masz dobrych relacji z ludźmi. O co chodzi?

- O nic. Gadał bzdury. Nie słuchaj go - wzruszyłam ramionami.

- Yhym.. Skoro tak mówisz. Pamiętaj, że możesz mi wszystko powiedzieć.

- Pamiętam. Po prostu nie ma co opowiadać. Jakby się coś nie tak działo bym ci się wypłakała w ramię.

- Przecież ty rzadko płaczesz.

- No właśnie, bo się nie przejmuję. Ty też tak zrób i olej to -powiedziałam kończąc temat. Andy westchnął ciężko i już się nie odezwał. Zwiedzaliśmy dalej okolicę. Na poprawienie naszych humorów, bo obojgu Santos jakoś zaszkodził, poszliśmy do pijalni czekolady. Przytulne wnętrze, wszędzie coś powiązane z kakaowym bóstwem. Po prostu idealnie. Specjalnie usiedliśmy w kąciku żeby nikt nas nie widział i zamówiliśmy bombę kaloryczną. Ciasto, ciasteczka, czekoladę pitną jak i w tabliczce, do tego jakiś czekoladowy pudding. Wszystko co chcieliśmy. Jedliśmy, śmialiśmy się i całe nasze twarze były w czekoladzie. Jak dzieci. Kelnerka chodząca między stolikami patrzyła na nas jak na wariatów. Wesołych nastolatków nie widziała? Bywa. My właśnie nadrabiamy to czego nie było tyle czasu.

- Fleja z ciebie - śmiałam się gdy wychodziliśmy z lokalu.

- Ze mnie? To ty miałaś całą twarz w czekoladzie - potargał mnie z szerokim uśmiechem.

- Uwielbiam czekoladę. To się nie zmieni - pokazałam mu język, za który chciał mnie złapać, ale go szybko schowałam. - A ty co?! - Uniosłam się lekko, ale byłam wesoła jak nigdy.

- Nic. Złapać go chciałem - puścił mi oczko.

- Mój język jest mój. Spadaj - znowu go wystawiłam i szłam przed nim tyłem.

- Krowa ma dłuższy i uważaj bo kogoś staranujesz - śmiał się.

- Będę robić co chcę panie mądraliński. I pamiętaj, że w domu mi tatuaże pokazujesz - puściłam mu oczko.

- Zmacasz mnie?

- No pewnie. Każdy obejrzę - poruszyłam brwiami, a ten śmiejąc się pokiwał głową. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamiast tego mnie łapał, bo poczułam jak się od kogoś odbijam. - Dzięki - szepnęłam, a ten puścił oczko i pomógł mi ustać. Spojrzałam na osobę żeby przeprosić, ale zaraz mi przeszło.

- Uważaj jak łazisz cholero! To Versace! - Wściekły wzrok Amber spotkał się z moim. - O! Sierotka Marysia! Już wszystko wiadome! Zapłacisz mi za to szmato! - Wydzierała się, a jej damy dworu szukały w torebkach czegoś, bo na koszulce miała plamę po szejku truskawkowym.

- Spokojnie. Co tak krzyczysz? Po prostu na ciebie wpadła, a to się spierze - Andy mnie objął i zrobiliśmy krok do tyłu.

- Spierze!? Spierze!? Wiesz co ty mówisz człowieku!? To oryginalne ubrania! Zniszczyła je! Jak ja mam w tym chodzić!? Tu nie ma żadnych porządnych sklepów, a byle szmaty nie założę!

- Amber! - Krzyczała na niego więc wkroczyłam. - Nie wyżywaj się na nim! To ze mną masz do cholery jasnej zawsze problem! Dobra! Zniszczyłam ci tą szmatę, ale nie specjalnie! Oddam ci kasę tylko zamknij ten swój krzywy ryj, bo mi zaraz przez ciebie głowa eksploduje! - Już nie zwracałam uwagi na nic byleby się zamknęła, bo zaraz w to wszystko wplącze i chłopaka, a tego nie chcę.

- Sama masz krzywy ryj! Taka dobrą udajesz, a kto wie co masz za uszami! Patrzcie, oddaje kieszonkowe na cele charytatywne! Jestem taka święta! - kpiła sobie, a ja nie wytrzymując strzeliłam jej z liścia prosto w twarz. Blondynka złapała się za niego i spojrzała w szoku.

- Nie zadzieraj ze mną bo to jeszcze nie koniec! Victoria dopiero pokaże pazurki! Aa! - Poczułam jak tracę grunt pod nogami i nim się obejrzałam Andy mnie przerzucił przez ramię i gdzieś niósł. - Puść mnie. Niech ta flądra wreszcie usłyszy co o niej myślę. Od początku mnie gnębi! Od początku! - Biłam go po plecach, ale uparcie szedł dalej. - Andy noo.. - jęknęłam.

- A teraz gadaj co tu jest grane, bo mnie jasno okłamujesz - posadził mnie na ławce i patrzył chłodno. Nie miałam wyboru. Pod emocjami, cała wściekła opowiedziałam mu wszystko. Dowiedział się jak jest naprawdę w szkole i co tam mam. Jakie są moje relacje z ludźmi. Nie ukrywałam nic. Ufam mu całkowicie. W pewnym momencie po prostu zaczęłam mu się żalić, a oczy mnie szczypały.

- Dlatego tak nienawidzę tej szkoły - podparta rękami o kolana i z twarzą w dłoniach czułam jak siada obok i mnie obejmuje a potem opiera o siebie tuląc. - Nie mam wsparcia w nikim. W nikim. Nawet we własnych rodzicach - szepnęłam, a ten mnie pocałował w czubek głowy. Wtuliłam się. Poczułam jego perfumy. Dodawały mu tego czegoś, a lekka woń okropnych papierosów idealnie się wkomponowała. Tego mi brakowało, jego ramion, które mnie tulą i jego samego. Zawsze wiedział czego mi w danej chwili potrzeba. Znał mnie na wylot.

- Więc tym bardziej się cieszę, że jestem. Potrzebujesz tego, a ja..  
_____________________________________________________

Kolejny rozdział za nami. 
Jak było?
Podoba się?
Zmienić coś?
Czekam na wasze opinie ;)
Ps. Osobo wiadoma, obiecałaś mi coś. Skrob, skrob kochanie ;*


czwartek, 31 marca 2016

Informacja

Z przykrością informuję, że nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział.
Były święta, ale mam bardzo mało napisane. 
Niestety mamy już kwiecień. Muszę się wziąć za poprawianie ocen i wyciąganie ponieważ na cztery tygodnie idę na praktyki, a jak wracam jest wystawianie i koniec.
Nie wiem jak będzie z czasem wolnym. Nie wiem jak będzie z możliwością pisania rozdziału.
Postaram się coś dodać, ale nic nie obiecuję.
Jak tylko zapierdziel się skończy postaram się dawać rozdziały częściej.
Bardzo przepraszam i pozdrawiam serdecznie :*

niedziela, 14 lutego 2016

IV Niczym ćma

Uwaga. Może występować duża ilość wulgaryzmów, zwłaszcza na początku.
_________________________

Co kurwa?! Jak to nie on!? Przecież byłam pewna! Jasna cholera.. Narobiłam Kastielowi kłopotów i chodzi wściekły szukając kapusia, a tu nagle przychodzi Amber i.. Śmieje mi się prosto w twarz. No kurwa! Pomyliłaś się Lozano! Kurwa pomyliłaś! Doyle jest nie winny, a ty dosyć, że go wkopałaś przed rodzicami to jeszcze sobie kurwa zaszkodziłaś. 

- A w cholerę z tym wszystkim! - Rzuciłam telefonem, a ten się rozleciał na kawałki. Najlepsze jest kurna to, że to nie Kastiel a Amber za wszystkim stoi. Dodatkowo ta cizia się domyśliła, że ja odpowiadam za przyjazd rodziców czerwonowłosego, fajnie nie? Tylko czekać, aż wykorzysta to przeciwko mnie.

- Ej! Kto tam jest? - Usłyszałam nagle znajomy głos. No kurwa, nawet w mojej kryjówce mnie znajdą..

- Ktoś kto cie zepchnie z tego dachu jak mi się pokarzesz na oczy - mruknęłam i słyszałam za  sobą kroki.

- Vico? Co ty robisz na dachu? - Usiadł koło mnie.

- Relaksuje się, nie widać? - Prychnęłam.

- Na dachu? To trochę ryzykowne.. - usiadł obok mnie.

- Skoro tak to co tu robisz? - Nawet na niego nie spojrzałam tylko patrzyłam przed siebie.

- Z nieba zleciał telefon. Nawet całkiem wytrzymały, bo tylko rozleciał się na kawałki. Zainteresowałem się i chciałem podziękować niebiosom dlatego wszedłem, żeby być ich bliżej - powiedział, a ja mimowolnie prychnęłam i wykrzywiłam usta w uśmiechu. - Tak dużo lepiej - czułam jak odgarnia mi włosy za ucho. - Co jest? Czemu ostatnio taka jesteś? W bibliotece byłaś inna..

- Widocznie miałam lepszy dzień czy coś w tym stylu - objęłam kolana przyciągnięte do siebie rękoma.

- Czyli taka jest Victoria na co dzień? Wredna, nienawidząca ludzi, uciekająca na dachy - zaczął wymieniać.

- Nic o mnie nie wiesz, Santos. Jestem skomplikowanym organizmem.

- Organizmem? Jeszcze nie słyszałem żeby ktoś tak na siebie powiedział. Ty jesteś po prostu oryginalna, inna niż wszyscy, którzy cie otaczają.

- I nie mam się z czego cieszyć. Dogadać się z nikim nie mogę, jestem jak dziwoląg. Wyobraź sobie stado motyli a wśród nich ćmę, którą jestem. Do najpiękniejszych okazów nie należy i nie pasuje do reszty. Psuje scenerię. Nikt jej nie chce - patrzyłam na jedno, wielkie drzewo w szkolnym ogrodzie. Było odsunięte od reszty, podobnie jak i ja.

- Gadasz bzdury jak jakaś porąbana nastolatka - zaczął, a na mój telefon w jego dłoniach ktoś zaczął się dobijać. Natychmiast mi go podał. - Zostawiam cię, ale zaraz mogę wrócić - powiedział.

- Nie dzięki, wolę posiedzieć sama - podniosłam odrobinę kąciki i odebrałam, a chłopak sobie poszedł. - Tak? - Odezwałam się do słuchawki.

- Jak tam? Gotowa na weekend? - Usłyszałam głos matki.

- Yy.. - zawiesiłam się na chwilę - No prawie - skłamałam. Nawet nie tknęłam walizki. Trzeba to w końcu zrobić, bo przecież zaraz jadę do domu. Nie mogę się doczekać tego spotkania.

- Weź coś eleganckiego, żeby nie było problemów. Ojciec to przeżywa najbardziej. - Serio kurwa? Ojciec przeżywa? Ty nawet nie wiesz jak mi serce łomocze na samą myśl.

- Dobra. Poszukam czegoś. Coś jeszcze? - Zapytałam, a na dole widziałam jak Santos gdzieś idzie. Nie miałam ochoty z nim gadać, ale kto wie może by mi jakoś pomógł.

- Nie. To wszystko. Przyjechać po ciebie czy sama trafisz do domu? - Zapytała.

- Sama przyjadę. Nie chcę robić pokazówki - mruknęłam, a matka jeszcze chwilę pomarudziła po czym się pożegnałyśmy. Od razu udałam się do pokoju olewają wszystkich uczniów mijanych po drodze. W pokoju zaś ignorując szczekanie współlokatorek zaczęłam się pakować. Wrzuciłam to co trzeba, czyli bieliznę i szukałam co ubrać na tą całą kolację. Niezbyt przepadam za taką sztywną atmosferą i nie mam praktycznie nic specjalnego.

Trochę zajęło mi szukanie, ale w końcu coś znalazłam i wrzuciłam do torby. Zadowolona ją zamykałam, gdy przyczepiła się Melania.

- Co robisz? - Zapytała.

- A co cie to interesuje? - Nawet nie zaszczyciłam jej spojrzeniem przeglądając Kerranga.

- Jesteś z nami w pokoju i chcemy wiedzieć - jej głos był o połowę cichszy niż przed chwilą. Czyżby panienka się bała?

- Nie wtrącaj się w moje życie lala - zadrwiłam. - Na weekend mnie nie będzie. Możecie się cieszyć - wywróciłam oczami i zaczęłam czytać kolejny artykuł. Dziewczyna chciała coś jeszcze zapytać, ba, nawet wydała z siebie jakiś dźwięk, ale szybko zrezygnowała i odeszła.

Reszta dnia minęła spokojnie. Nikt się nie narzucał, ani mnie nie zaczepiał. Mogłam w spokoju przeczytać wszystkie artykuły i nadrobić zaległości na portalach internetowych. Wieczorem udałam się do łazienki pierwsza i zablokowałam ją na półtorej godziny. Dziewczyny marudził, ale nie interesowało mnie to. One tam siedzą nie wiadomo ile to ja też mogę. Zrelaksowałam się i dopiero wyszłam ubrana w piżamę. Usiadłam pod kołderką i chwilę pogapiłam się na wiadome zdjęcia w telefonie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam z telefonem obok.

Następnego dnia obudził mnie straszliwy pisk przy uchu, przez który aż podskoczyłam i zleciałam z łóżka. Ten dźwięk to nic innego jak mój wspaniały budzik abym dzisiaj nie zaspała. Podniosłam obolały tyłek i wyłączyłam urządzenie. Dziewczyny jeszcze spały, a przynajmniej chciały spać. Słyszałam jakieś ciche pomruki i wyzywanie pod nosem, ale olewałam je i zagarnęłam łóżko. Po chwili udałam się do łazienki i ogarnięcie się zajęło mi piętnaście minut. Wyszłam z włosami uczesanymi w wysoką kitę i w delikatnym makijażu. Na siebie założyłam czarne jeansy i białą bluzkę na ramiączka z nadrukiem. Spojrzałam na zegarek. Bufet już powinien być otwarty. Wzięłam więc telefon i wyszłam. Na  dole panowała pustka. Nikogo nie było po za Violettą z obsługi, która widząc mnie uśmiechnęła się lekko i po chwili dostałam to co zwykle - sok pomarańczowy i kilka kanapek. Podziękowałam jej i nawet zaczęłyśmy rozmawiać w efekcie czego usiadła i śniadanie męczyłam pół godziny. Jak Viola się rozgada to nie ma zmiłuj. Słyszałam nawet historię jakiegoś Ericka z pierwszej klasy, któremu ktoś w nocy ogolił jedną brew. Biedaczek ma mocny sen, bo nawet nie poczuł jak Wendy i Bob go oszpecili - usłyszałam jej smutny, ale i odrobinę drwiący głosik. Taka była. Jak się śmiać to się śmiać, ale współczuć też umiała. Nie miałam jednak czasu na dłuższe pogaduszki, pożegnałam ją i myśląc jacy idioci są w tej szkole wróciłam do pokoju. Paniusie już nie spały. Gadały jak nakręcone siedząc na łóżku Peggy. Wywróciłam tylko oczami na ten widok i podeszłam do swojej torby, sprawdziłam ją jeszcze raz i wezwałam taksówkę. Miała być za piętnaście minut, więc akurat na wyjście przed budynek. Muszę jeszcze wstąpić do sekretariatu po przepustkę, bo inaczej ochrona mnie nie wypuści.

- A ty dokąd?! - Od tyłu mnie ktoś zaatakował i dźgnął między żebra przez co podskoczyłam wystraszona. Moim oprawcą okazał się być Santos.

- Uciekam ze szkoły nie widać? - Zerknęłam czekając na Alicję, która poszła po jeden marny podpis dyrektorki pięć minut temu. Taksówka mi ucieknie!

- Na długo? Pokaźny bagaż bierzesz - zaśmiał się.

- Tak. Masz mój widok na korytarzu z głowy na calutki weekend.

- Ee.. Plany mi psujesz - mruknął patrząc jakby obrażony.

- Plany? - Uniosłam brew.

- No. Chciałem zaprosić taką jedną zrzędę Victorię do kina, ale ucieka małpa.

- Hmm.. - udałam, że chwilę rozważam jego propozycję. - Brzmi interesująco, ale niestety mam plany, których nie mogę zmienić.

- A wymknąć się na godzinę? - Spróbował robić słodkie oczka.

- Niestety Santosie, ale to ważne sprawy rodzinne. Cały weekend mam zajęty.. - powiedziałam i przyszła Alicja wręczając mi pozwolenie na wyjście.

- No trudno, ale następnym razem mi się uda. Nie planuj nic na za tydzień - puścił mi oczko, a ja starając się go nie wyśmiać opuściłam pomieszczenie. Musiałam się śpieszyć, bo lada chwila a moja taksówka by odjechała. I miała to zrobić. W ostatniej chwili została zatrzymana przez moją osobę krzykiem. Posiwiały mężczyzna powiedział, że czekał dobre dwadzieścia minut. Serio? Aż tyle? Nieźle, nawet nie zauważyłam, że tak szybko zleciał czas. W każdym bądź razie, podróż minęła szybko i bez problemów. Mój kierowca miał na imię Max i był całkiem zabawny. Nie mówiłam za dużo, ale nie musiałam, bo było czego słuchać. Opowiastki jak z komedii wyjęte. Albo koleś ma kolorowe życie, albo bujną wyobraźnię.

No i jestem. W domu, w którym jest zdecydowanie za wiele pomieszczeń, sztywno i nudno. Jedyny kąt, w którym lubię przebywać to mój pokój. Nie jest on mały, ale też nie gigantyczny - idealny. Ściany są w szarym kolorze, na podłodze ciemna, niemal czarna, wykładzina. Znajduje się tam dwuosobowe drewniane łóżko, a po każdym z jego boków mała etażerka. Na jednej stoi lampka i zdjęcie moje z Andym i Brunem - ślicznym, czarnym kotem, który niestety zdechł rok temu. Na drugiej jest budzik i pusty wazonik z przezroczystego szkła. Nad łóżkiem do tej pory wisiały trzy szare zdjęcia, które w trakcie tego weekendu zastąpią plakaty przywiezione przeze mnie. Naprzeciwko mojego legowiska znajduje się spora komoda, nad którą wisi lustro, a na niej absolutnie nic. Do teraz, bo właśnie postawiłam tam swoją małą kosmetyczkę a obok położyłam laptopa. W pomieszczeniu nie ma biurka. Zanim uczyłam się w internacie książki leżały na komodzie, a za wymieniony wcześniej mebel służył mi parapet. Mam tutaj spore okno, a na parapecie można spokojnie usiąść czy nawet właśnie odrobić sobie lekcję. Lubię to - posiedzieć sobie i popatrzeć z okna na widok lasu w oddali - wielki, że jego skraju nie widać. Zdecydowanie wolę to niż widok idealnie skoszonej trawy na naszym podwórku i sztywne bankiety ojca będące z byle jakiej okazji. Nawet urodziny swojego szefa kiedyś wyrobił! Absurd! Jakby tamten nie miał na to miejsca czy funduszu. Ale pomijając. W domu przywitała mnie jedna osoba - Waleria, nasza gosposia. Jest bardzo miła i traktuje mnie jak własne dziecko, bo sama swoich nie ma. Jest ona wdową po czterdziestce i tak bardzo kocha swojego męża, ze nigdy nawet nie spróbowała nowego związku po tym jak zmarł siedem lat temu. Kiedyś mi opowiedziała ich historię, mieli naprawdę wiele kłopotów, a gdy w końcu im się udało po kilku wspaniałych latach zginął w tragicznym wypadku samochodowym z winy pijanego kierowcy. Lubię z nią rozmawiać, ale bez przesady - jak z każdym, na dystans. W każdym razie, była tylko ona. Z tego co usłyszałam, to ojciec ma ostatnie spotkanie, a matka pojechała po coś bardzo zadowolona do centrum handlowego. Fajnie nie? Sama siedzę i czekam, bo właściwie mało wiem. Matka wróci to mnie wtajemniczy. Oby tylko nie wróciła i nie zaczęła narzekać, że zaraz przyjadą , a ja nie gotowa.

- No kurwa, chyba nie! - Krzyczałam na matkę już od piętnastu minut, a pięć wcześniej wróciła. Nasze przywitanie wyglądało.. Nie. Nie było żadnego przywitania. Od razu wyskoczyła z tą wściekle różową sukienką. W życiu nie założę takiego czegoś. Krój mi się nawet podoba - zwykła, prosta na grubych ramiączkach i z lekko rozkloszowanym dołem. Tylko nie kolor. Przecież to katastrofa! Ja w różowym? Dosyć, że wyglądać to nie będzie ładnie, to jeszcze na bank zostanę wyśmiana przez Andy'ego. - Nigdy w życiu! Sama noś te różowe szmaty! - Wydarłam się, a matka chyba zaczęła tracić nad sobą kontrolę.

- Trochę szacunku! Nie jesteś jakąś ulicznicą! Założysz to czy chcesz czy nie! - Krzyknęła.

- A niby co mi zrobisz, hę?! Mam wolną wolę i nie mam zamiaru chodzić ubrana jak jakaś pusta lalka!

- Założysz to i bez dyskusji! Twój ojciec stresuje się tym spotkaniem, też byś mogła trochę go powspierać, a nie cały czas się buntujesz! Tu nie chodzi tylko o sprawy prywatne, ale i o ważne interesy więc zakładasz to natychmiast i bez dyskusji! Jasne!? - Tak wściekłej jej jeszcze nie widziałam, ale nie mam zamiaru tego zakładać.

- A czy ty pomyślałaś, jak to do cholery będzie wyglądać?! Spójrz na mnie! Włosy mam kurwa czerwone, a sukienka jest oczojebna i różowa, to do siebie nie pasuje!

- Słownictwo! Nie jestem twoją koleżanką! - Uderzyła ręką w szafkę. Kłóciłyśmy się po tym kolejne dziesięć minut, aż w końcu przegrałam tylko dlatego, że wrócił ojciec i czas się kończył. Musiałam iść założyć to coś. Włosy miałam związane wysoką kitę, a makijaż spróbowałam dobrać do tego różu, ale nie jestem w stanie ocenić jak mi to wyszło. Nawet nie zauważyłam kiedy, a dzień minął i musiałam zejść na dół. Już na schodach usłyszałam wesołe głosy i jak wszyscy się witają. Normalnie zaraz cała się spięłam. To już. Za chwilę go zobaczę. Serce przyśpieszyło, a dłonie zaczęły lekko drżeć - tęskniłam za nim, cholernie tęskniłam. Nie ważne już jak mnie przywita, chcę go zobaczyć.

- Victoria! - Nagle poczułam jak ktoś mnie ściska, a zdążyłam tylko wyjść zza rogu. Osobą, która mnie jako pierwsza zaatakowała okazała się matka Andy'ego - Mary White. Chłopak ma po niej oczy i uśmiech. Kiedyś bardzo mnie lubiła, chyba jej nadal coś z tego zostało. - Jeny, jak ty wyrosłaś - powiedziała z szerokim uśmiechem gdy się trochę odsunęła. - Pannica z ciebie śliczna, no naprawdę.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko i dyskretnie rozejrzałam po pomieszczeniu. Nie było go. Po prostu..Nie było. Nagle humor mi się zepsuł. Chciałam go zobaczyć. W jednej chwili nawet odszedł stres, a teraz.. Sami rodzice i ja, po co? Będę tylko siedziała i się nudziła w ich towarzystwie słuchając jak gadają o interesach. Westchnęłam, ale nie mogłam okazywać niezadowolenia dlatego wymusiłam uśmiech.

Po wszystkich tych początkowych czułościach usiedliśmy w salonie. Rodzice rozmawiali, a ja nie słuchając ich po prostu byłam tam. Na swoim miejscu, udając grzeczną i olewając wszystko co mówią. Nawet jak przeszliśmy na kolację odpowiadałam półgębkiem, a po dziesięciu minutach się odcięłam. Siedzieli i rozmawiali wesoło do późnej godziny, a ojciec zaproponował White'om nocleg.

- Przepraszam, ale pójdę się położyć - zaczęłam powoli wstawać. - Trochę mnie boli głowa i jestem zmęczona - skłamałam gładko.

- Ależ oczywiście. Nie martw się kochanie, późno jest. Dobranoc - powiedziała nadzwyczaj miło moja matka. Pożegnałam się i udałam do pokoju, a tam natychmiast zrzuciłam tą wstrętną sukienkę i zniknęłam w łazience. Po szybkiej toalecie wskoczyłam w piżamę i niemal natychmiast zasnęłam.

Rano gdy otworzyłam oczy...

piątek, 8 stycznia 2016

LBA

Nie myślałam, że dopadnie mnie to tu szybko, bo to jest szybko. Jednak Aika'san za nominacje. Oto Twoje pytanka:

1. Ulubiony kolor?
Zdecydowanie czerń.
2. Lubisz czytać kryminały?
Lubię te tematy. Myślałam nawet nad wrzuceniem tego do któregoś z opowiadań, ale nie wiem jak by mi to wyszło.
3. Dlaczego akurat taka tematyka bloga, a nie inna?
Tematykę Słodkiego Flirtu już mam, a samych Zbuntowanych wolę nie karać swoją twórczością więc pomyślałam "A jakby to połączyć?". Miałam naprawdę dużo pomysłów i nadal mam. Wszystko jest spisane i mam nadzieję, że uda mi się tutaj przelać swoją wizję. Pomysł na szkołę, na niektóre postaci i nawet wydarzenia, co od razu przyznam, jest własnie z serialu wymienionego wyżej. To mój kawałek dzieciństwa i lubię do niego wracać, więc spróbowałam, a nóż się uda.
4. Gdzie szukasz inspiracji, kiedy Twoja wena zgubiła się w lesie?
Próbuję coś napisać mimo to, ale gdy nie wychodzi to zostawiam. Nie będę się do tego zmuszać. Zazwyczaj słucham muzyki, ale pomysły i wena przychodzą najczęściej gdy nie mam możliwości pisania, a gdy ona jest..Znikają chęci. Naprawdę bywa różnie. Najbardziej motywują czytelnicy, ale co ja mogę powiedzieć o tym blogu? Dopiero się rozwija, a nagle nie będzie multum komentarzy. Również pisząc z dziewczynami na hangu miewam różne pomysły i tak nagle zaczynam pisać nawet nie skupiając się. Słowa po prostu same idą.
5. Co naprawdę Cię irytuje?
Wiele rzeczy. Kilka przykładów:
- Mlaskanie (nie wiem czemu, ale jak to słyszę to jestem w stanie przywalić)
- Nadmierna pewność siebie, kozaków myślących "A kto to ja nie jestem"
- Obgadujesz za plecami, a sama chcesz żeby ci w oczy prawdę mówić? Nie bądź śmieszna..
- Moja siostra, to przede wszystkim i jeszcze kilka innych rzeczy.
6. Lubisz chodzić na zakupy?
Zależy od tego jak długo, po co i jakie są finanse, ale tak ogółem to nie przepadam. Czasem się tam skuszę, ale rzadko..
7. Gdy byłaś mała, czy miałaś jakiś przedmiot, który Cię uspokajał? Chodzi mi na przykład, o maskotkę bądź misia.
Kiedyś, kiedyś, jakoś przed szkołą i kawałek podstawówki. Taki misiek w kształcie czarnego kota lub "Jasiek" podusia. xd
8. Jaką porę roku lubisz najbardziej?
Różnie. Zimy obecnie nie znoszę. Napadało śniegu, wszędzie zimno i ciągle się trzęsę jak galareta. Lato lubię, bo wakacje, ale czasem jest za gorąco. Wiosna i jesień tak w sumie to nie wiem.. Jesienią mam urodziny, ale po za tym nic specjalnego.
9. Potrafisz zorganizować sobie czas, tak, że ci się nie nudziło?
W sumie to raczej nie. Zawsze się znajdzie chwila nudy xd
10. Często wychodzisz na dwór?
Wychodzę tylko gdy idę do szkoły. Wolę siedzieć w domu, a zwłaszcza teraz jak mróz na dworze. Latem się pokuszę, ale to wszystko zależy od humoru, pogody i czy mam tam o robić. Siedzieć i nudzić się to ja mogę też w domu.
11&12. Lubisz anime? Jeżeli tak, jakie anime lubisz najbardziej? / Jeżeli jesteśmy już w temacie anime, czy jesteś Otaku?
Nie. Nie jestem Otaku i nie oglądam anime więc te dwa pytania się neutralizują. Pozdrawiam :)
13. Czy jest coś co kolekcjonujesz?
Mam ładny stosik naprawdę różnych plakatów. Niektórych nie lubię, a niektóre tak, ale wszystkie leżą razem. Brakuje tam tylko takiego jednego, który mi się marzy *~*
Prócz plakatów mam też całkiem sporą liczbę miśków. Jak się było dzieckiem to się dostawało, potem nie wyrzucało i tak sobie są na szafie i szafkach pod sufitem xd

Nie nominuję nikogo ponieważ jeśli to zrobię zostanę zabita xd
Pozdrawiam ;*