niedziela, 14 lutego 2016

IV Niczym ćma

Uwaga. Może występować duża ilość wulgaryzmów, zwłaszcza na początku.
_________________________

Co kurwa?! Jak to nie on!? Przecież byłam pewna! Jasna cholera.. Narobiłam Kastielowi kłopotów i chodzi wściekły szukając kapusia, a tu nagle przychodzi Amber i.. Śmieje mi się prosto w twarz. No kurwa! Pomyliłaś się Lozano! Kurwa pomyliłaś! Doyle jest nie winny, a ty dosyć, że go wkopałaś przed rodzicami to jeszcze sobie kurwa zaszkodziłaś. 

- A w cholerę z tym wszystkim! - Rzuciłam telefonem, a ten się rozleciał na kawałki. Najlepsze jest kurna to, że to nie Kastiel a Amber za wszystkim stoi. Dodatkowo ta cizia się domyśliła, że ja odpowiadam za przyjazd rodziców czerwonowłosego, fajnie nie? Tylko czekać, aż wykorzysta to przeciwko mnie.

- Ej! Kto tam jest? - Usłyszałam nagle znajomy głos. No kurwa, nawet w mojej kryjówce mnie znajdą..

- Ktoś kto cie zepchnie z tego dachu jak mi się pokarzesz na oczy - mruknęłam i słyszałam za  sobą kroki.

- Vico? Co ty robisz na dachu? - Usiadł koło mnie.

- Relaksuje się, nie widać? - Prychnęłam.

- Na dachu? To trochę ryzykowne.. - usiadł obok mnie.

- Skoro tak to co tu robisz? - Nawet na niego nie spojrzałam tylko patrzyłam przed siebie.

- Z nieba zleciał telefon. Nawet całkiem wytrzymały, bo tylko rozleciał się na kawałki. Zainteresowałem się i chciałem podziękować niebiosom dlatego wszedłem, żeby być ich bliżej - powiedział, a ja mimowolnie prychnęłam i wykrzywiłam usta w uśmiechu. - Tak dużo lepiej - czułam jak odgarnia mi włosy za ucho. - Co jest? Czemu ostatnio taka jesteś? W bibliotece byłaś inna..

- Widocznie miałam lepszy dzień czy coś w tym stylu - objęłam kolana przyciągnięte do siebie rękoma.

- Czyli taka jest Victoria na co dzień? Wredna, nienawidząca ludzi, uciekająca na dachy - zaczął wymieniać.

- Nic o mnie nie wiesz, Santos. Jestem skomplikowanym organizmem.

- Organizmem? Jeszcze nie słyszałem żeby ktoś tak na siebie powiedział. Ty jesteś po prostu oryginalna, inna niż wszyscy, którzy cie otaczają.

- I nie mam się z czego cieszyć. Dogadać się z nikim nie mogę, jestem jak dziwoląg. Wyobraź sobie stado motyli a wśród nich ćmę, którą jestem. Do najpiękniejszych okazów nie należy i nie pasuje do reszty. Psuje scenerię. Nikt jej nie chce - patrzyłam na jedno, wielkie drzewo w szkolnym ogrodzie. Było odsunięte od reszty, podobnie jak i ja.

- Gadasz bzdury jak jakaś porąbana nastolatka - zaczął, a na mój telefon w jego dłoniach ktoś zaczął się dobijać. Natychmiast mi go podał. - Zostawiam cię, ale zaraz mogę wrócić - powiedział.

- Nie dzięki, wolę posiedzieć sama - podniosłam odrobinę kąciki i odebrałam, a chłopak sobie poszedł. - Tak? - Odezwałam się do słuchawki.

- Jak tam? Gotowa na weekend? - Usłyszałam głos matki.

- Yy.. - zawiesiłam się na chwilę - No prawie - skłamałam. Nawet nie tknęłam walizki. Trzeba to w końcu zrobić, bo przecież zaraz jadę do domu. Nie mogę się doczekać tego spotkania.

- Weź coś eleganckiego, żeby nie było problemów. Ojciec to przeżywa najbardziej. - Serio kurwa? Ojciec przeżywa? Ty nawet nie wiesz jak mi serce łomocze na samą myśl.

- Dobra. Poszukam czegoś. Coś jeszcze? - Zapytałam, a na dole widziałam jak Santos gdzieś idzie. Nie miałam ochoty z nim gadać, ale kto wie może by mi jakoś pomógł.

- Nie. To wszystko. Przyjechać po ciebie czy sama trafisz do domu? - Zapytała.

- Sama przyjadę. Nie chcę robić pokazówki - mruknęłam, a matka jeszcze chwilę pomarudziła po czym się pożegnałyśmy. Od razu udałam się do pokoju olewają wszystkich uczniów mijanych po drodze. W pokoju zaś ignorując szczekanie współlokatorek zaczęłam się pakować. Wrzuciłam to co trzeba, czyli bieliznę i szukałam co ubrać na tą całą kolację. Niezbyt przepadam za taką sztywną atmosferą i nie mam praktycznie nic specjalnego.

Trochę zajęło mi szukanie, ale w końcu coś znalazłam i wrzuciłam do torby. Zadowolona ją zamykałam, gdy przyczepiła się Melania.

- Co robisz? - Zapytała.

- A co cie to interesuje? - Nawet nie zaszczyciłam jej spojrzeniem przeglądając Kerranga.

- Jesteś z nami w pokoju i chcemy wiedzieć - jej głos był o połowę cichszy niż przed chwilą. Czyżby panienka się bała?

- Nie wtrącaj się w moje życie lala - zadrwiłam. - Na weekend mnie nie będzie. Możecie się cieszyć - wywróciłam oczami i zaczęłam czytać kolejny artykuł. Dziewczyna chciała coś jeszcze zapytać, ba, nawet wydała z siebie jakiś dźwięk, ale szybko zrezygnowała i odeszła.

Reszta dnia minęła spokojnie. Nikt się nie narzucał, ani mnie nie zaczepiał. Mogłam w spokoju przeczytać wszystkie artykuły i nadrobić zaległości na portalach internetowych. Wieczorem udałam się do łazienki pierwsza i zablokowałam ją na półtorej godziny. Dziewczyny marudził, ale nie interesowało mnie to. One tam siedzą nie wiadomo ile to ja też mogę. Zrelaksowałam się i dopiero wyszłam ubrana w piżamę. Usiadłam pod kołderką i chwilę pogapiłam się na wiadome zdjęcia w telefonie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam z telefonem obok.

Następnego dnia obudził mnie straszliwy pisk przy uchu, przez który aż podskoczyłam i zleciałam z łóżka. Ten dźwięk to nic innego jak mój wspaniały budzik abym dzisiaj nie zaspała. Podniosłam obolały tyłek i wyłączyłam urządzenie. Dziewczyny jeszcze spały, a przynajmniej chciały spać. Słyszałam jakieś ciche pomruki i wyzywanie pod nosem, ale olewałam je i zagarnęłam łóżko. Po chwili udałam się do łazienki i ogarnięcie się zajęło mi piętnaście minut. Wyszłam z włosami uczesanymi w wysoką kitę i w delikatnym makijażu. Na siebie założyłam czarne jeansy i białą bluzkę na ramiączka z nadrukiem. Spojrzałam na zegarek. Bufet już powinien być otwarty. Wzięłam więc telefon i wyszłam. Na  dole panowała pustka. Nikogo nie było po za Violettą z obsługi, która widząc mnie uśmiechnęła się lekko i po chwili dostałam to co zwykle - sok pomarańczowy i kilka kanapek. Podziękowałam jej i nawet zaczęłyśmy rozmawiać w efekcie czego usiadła i śniadanie męczyłam pół godziny. Jak Viola się rozgada to nie ma zmiłuj. Słyszałam nawet historię jakiegoś Ericka z pierwszej klasy, któremu ktoś w nocy ogolił jedną brew. Biedaczek ma mocny sen, bo nawet nie poczuł jak Wendy i Bob go oszpecili - usłyszałam jej smutny, ale i odrobinę drwiący głosik. Taka była. Jak się śmiać to się śmiać, ale współczuć też umiała. Nie miałam jednak czasu na dłuższe pogaduszki, pożegnałam ją i myśląc jacy idioci są w tej szkole wróciłam do pokoju. Paniusie już nie spały. Gadały jak nakręcone siedząc na łóżku Peggy. Wywróciłam tylko oczami na ten widok i podeszłam do swojej torby, sprawdziłam ją jeszcze raz i wezwałam taksówkę. Miała być za piętnaście minut, więc akurat na wyjście przed budynek. Muszę jeszcze wstąpić do sekretariatu po przepustkę, bo inaczej ochrona mnie nie wypuści.

- A ty dokąd?! - Od tyłu mnie ktoś zaatakował i dźgnął między żebra przez co podskoczyłam wystraszona. Moim oprawcą okazał się być Santos.

- Uciekam ze szkoły nie widać? - Zerknęłam czekając na Alicję, która poszła po jeden marny podpis dyrektorki pięć minut temu. Taksówka mi ucieknie!

- Na długo? Pokaźny bagaż bierzesz - zaśmiał się.

- Tak. Masz mój widok na korytarzu z głowy na calutki weekend.

- Ee.. Plany mi psujesz - mruknął patrząc jakby obrażony.

- Plany? - Uniosłam brew.

- No. Chciałem zaprosić taką jedną zrzędę Victorię do kina, ale ucieka małpa.

- Hmm.. - udałam, że chwilę rozważam jego propozycję. - Brzmi interesująco, ale niestety mam plany, których nie mogę zmienić.

- A wymknąć się na godzinę? - Spróbował robić słodkie oczka.

- Niestety Santosie, ale to ważne sprawy rodzinne. Cały weekend mam zajęty.. - powiedziałam i przyszła Alicja wręczając mi pozwolenie na wyjście.

- No trudno, ale następnym razem mi się uda. Nie planuj nic na za tydzień - puścił mi oczko, a ja starając się go nie wyśmiać opuściłam pomieszczenie. Musiałam się śpieszyć, bo lada chwila a moja taksówka by odjechała. I miała to zrobić. W ostatniej chwili została zatrzymana przez moją osobę krzykiem. Posiwiały mężczyzna powiedział, że czekał dobre dwadzieścia minut. Serio? Aż tyle? Nieźle, nawet nie zauważyłam, że tak szybko zleciał czas. W każdym bądź razie, podróż minęła szybko i bez problemów. Mój kierowca miał na imię Max i był całkiem zabawny. Nie mówiłam za dużo, ale nie musiałam, bo było czego słuchać. Opowiastki jak z komedii wyjęte. Albo koleś ma kolorowe życie, albo bujną wyobraźnię.

No i jestem. W domu, w którym jest zdecydowanie za wiele pomieszczeń, sztywno i nudno. Jedyny kąt, w którym lubię przebywać to mój pokój. Nie jest on mały, ale też nie gigantyczny - idealny. Ściany są w szarym kolorze, na podłodze ciemna, niemal czarna, wykładzina. Znajduje się tam dwuosobowe drewniane łóżko, a po każdym z jego boków mała etażerka. Na jednej stoi lampka i zdjęcie moje z Andym i Brunem - ślicznym, czarnym kotem, który niestety zdechł rok temu. Na drugiej jest budzik i pusty wazonik z przezroczystego szkła. Nad łóżkiem do tej pory wisiały trzy szare zdjęcia, które w trakcie tego weekendu zastąpią plakaty przywiezione przeze mnie. Naprzeciwko mojego legowiska znajduje się spora komoda, nad którą wisi lustro, a na niej absolutnie nic. Do teraz, bo właśnie postawiłam tam swoją małą kosmetyczkę a obok położyłam laptopa. W pomieszczeniu nie ma biurka. Zanim uczyłam się w internacie książki leżały na komodzie, a za wymieniony wcześniej mebel służył mi parapet. Mam tutaj spore okno, a na parapecie można spokojnie usiąść czy nawet właśnie odrobić sobie lekcję. Lubię to - posiedzieć sobie i popatrzeć z okna na widok lasu w oddali - wielki, że jego skraju nie widać. Zdecydowanie wolę to niż widok idealnie skoszonej trawy na naszym podwórku i sztywne bankiety ojca będące z byle jakiej okazji. Nawet urodziny swojego szefa kiedyś wyrobił! Absurd! Jakby tamten nie miał na to miejsca czy funduszu. Ale pomijając. W domu przywitała mnie jedna osoba - Waleria, nasza gosposia. Jest bardzo miła i traktuje mnie jak własne dziecko, bo sama swoich nie ma. Jest ona wdową po czterdziestce i tak bardzo kocha swojego męża, ze nigdy nawet nie spróbowała nowego związku po tym jak zmarł siedem lat temu. Kiedyś mi opowiedziała ich historię, mieli naprawdę wiele kłopotów, a gdy w końcu im się udało po kilku wspaniałych latach zginął w tragicznym wypadku samochodowym z winy pijanego kierowcy. Lubię z nią rozmawiać, ale bez przesady - jak z każdym, na dystans. W każdym razie, była tylko ona. Z tego co usłyszałam, to ojciec ma ostatnie spotkanie, a matka pojechała po coś bardzo zadowolona do centrum handlowego. Fajnie nie? Sama siedzę i czekam, bo właściwie mało wiem. Matka wróci to mnie wtajemniczy. Oby tylko nie wróciła i nie zaczęła narzekać, że zaraz przyjadą , a ja nie gotowa.

- No kurwa, chyba nie! - Krzyczałam na matkę już od piętnastu minut, a pięć wcześniej wróciła. Nasze przywitanie wyglądało.. Nie. Nie było żadnego przywitania. Od razu wyskoczyła z tą wściekle różową sukienką. W życiu nie założę takiego czegoś. Krój mi się nawet podoba - zwykła, prosta na grubych ramiączkach i z lekko rozkloszowanym dołem. Tylko nie kolor. Przecież to katastrofa! Ja w różowym? Dosyć, że wyglądać to nie będzie ładnie, to jeszcze na bank zostanę wyśmiana przez Andy'ego. - Nigdy w życiu! Sama noś te różowe szmaty! - Wydarłam się, a matka chyba zaczęła tracić nad sobą kontrolę.

- Trochę szacunku! Nie jesteś jakąś ulicznicą! Założysz to czy chcesz czy nie! - Krzyknęła.

- A niby co mi zrobisz, hę?! Mam wolną wolę i nie mam zamiaru chodzić ubrana jak jakaś pusta lalka!

- Założysz to i bez dyskusji! Twój ojciec stresuje się tym spotkaniem, też byś mogła trochę go powspierać, a nie cały czas się buntujesz! Tu nie chodzi tylko o sprawy prywatne, ale i o ważne interesy więc zakładasz to natychmiast i bez dyskusji! Jasne!? - Tak wściekłej jej jeszcze nie widziałam, ale nie mam zamiaru tego zakładać.

- A czy ty pomyślałaś, jak to do cholery będzie wyglądać?! Spójrz na mnie! Włosy mam kurwa czerwone, a sukienka jest oczojebna i różowa, to do siebie nie pasuje!

- Słownictwo! Nie jestem twoją koleżanką! - Uderzyła ręką w szafkę. Kłóciłyśmy się po tym kolejne dziesięć minut, aż w końcu przegrałam tylko dlatego, że wrócił ojciec i czas się kończył. Musiałam iść założyć to coś. Włosy miałam związane wysoką kitę, a makijaż spróbowałam dobrać do tego różu, ale nie jestem w stanie ocenić jak mi to wyszło. Nawet nie zauważyłam kiedy, a dzień minął i musiałam zejść na dół. Już na schodach usłyszałam wesołe głosy i jak wszyscy się witają. Normalnie zaraz cała się spięłam. To już. Za chwilę go zobaczę. Serce przyśpieszyło, a dłonie zaczęły lekko drżeć - tęskniłam za nim, cholernie tęskniłam. Nie ważne już jak mnie przywita, chcę go zobaczyć.

- Victoria! - Nagle poczułam jak ktoś mnie ściska, a zdążyłam tylko wyjść zza rogu. Osobą, która mnie jako pierwsza zaatakowała okazała się matka Andy'ego - Mary White. Chłopak ma po niej oczy i uśmiech. Kiedyś bardzo mnie lubiła, chyba jej nadal coś z tego zostało. - Jeny, jak ty wyrosłaś - powiedziała z szerokim uśmiechem gdy się trochę odsunęła. - Pannica z ciebie śliczna, no naprawdę.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko i dyskretnie rozejrzałam po pomieszczeniu. Nie było go. Po prostu..Nie było. Nagle humor mi się zepsuł. Chciałam go zobaczyć. W jednej chwili nawet odszedł stres, a teraz.. Sami rodzice i ja, po co? Będę tylko siedziała i się nudziła w ich towarzystwie słuchając jak gadają o interesach. Westchnęłam, ale nie mogłam okazywać niezadowolenia dlatego wymusiłam uśmiech.

Po wszystkich tych początkowych czułościach usiedliśmy w salonie. Rodzice rozmawiali, a ja nie słuchając ich po prostu byłam tam. Na swoim miejscu, udając grzeczną i olewając wszystko co mówią. Nawet jak przeszliśmy na kolację odpowiadałam półgębkiem, a po dziesięciu minutach się odcięłam. Siedzieli i rozmawiali wesoło do późnej godziny, a ojciec zaproponował White'om nocleg.

- Przepraszam, ale pójdę się położyć - zaczęłam powoli wstawać. - Trochę mnie boli głowa i jestem zmęczona - skłamałam gładko.

- Ależ oczywiście. Nie martw się kochanie, późno jest. Dobranoc - powiedziała nadzwyczaj miło moja matka. Pożegnałam się i udałam do pokoju, a tam natychmiast zrzuciłam tą wstrętną sukienkę i zniknęłam w łazience. Po szybkiej toalecie wskoczyłam w piżamę i niemal natychmiast zasnęłam.

Rano gdy otworzyłam oczy...