czwartek, 15 grudnia 2016

VI Nówka sztuka

- Victorio usiądź, bo szału przez ciebie dostanę!

- Nie mogę. Ile może trwać rozmowa z dyrekcją? Powinien już tu być - chodziłam w jedną i w drugą po sekretariacie przy gabinecie landryny, a Alicja dostawała szału. No nie moja wina, że się doczekać nie mogę. Jestem mega szczęśliwa i podjarana tym wszystkim. Jak go zobaczę to normalnie wyściskam jak nigdy - aż sama z siebie się cicho zaśmiałam, a sekretarka spojrzała jak na nawiedzoną. Mówi się trudno. Nie pohamuje się, nawet nie mam takiego zamiaru. Mój Andrew będzie chodził ze mną do szkoły! Aaa! - wymsknęło mi się pisknięcie, po którym zaczęłam się głupio śmiać zgięta. Oj Alicjo, współczuję ci.

- Chora jesteś? - zaśmiał się głos za mną, a ja nie patrząc na nic rzuciłam się na szyję.

- W końcu! No ile można czekać?! - przytuliłam się mocno i dopiero wtedy poczułam nie te perfumy co powinnam. Spojrzałam na osobnika i od razu się odsunęłam. - Santos? Co ty tu robisz?

- Przechodziłem, usłyszałem pisk to postanowiłem sprawdzić. Miłe miałem przywitanie - zaśmiał się. - Czekałaś na mnie?

- Taa.. Chciałbyś - poprawiłam mundurek i spojrzałam w kierunku drzwi od gabinetu dyrektorki. - Czekam na Dolores Umbridge - powiedziałam nie odrywając wzroku od wrót piekieł.

- Kogo? - wyraźnie słyszałam, że nie miał pojęcia o czym mówię. Jak tak w ogóle można?!

- Nie znasz Harrego Pottera? - zerknęłam na niego.

- Słyszałem o nim, ale nic więcej. Co to ma do rzeczy?

- Dość sporo, ale nie ważne - westchnęłam i odwróciłam wzrok.

- Dyrektorka ma z tym coś wspólnego? - zapytał.

- Powiedziałam, że nie ważne. Za dużo tu do tłumaczenia.

- Dobra, jak tam chcesz - rozsiadł się wygodnie na kanapie na przeciwko biurka Alicji. - Ja sobie tu na ciebie poczekam, bo wisisz mi wyjście.

- Nic ci nie wiszę i na pewno nie dzisiaj - prychnęłam.

- No jeszcze zobaczymy - zaśmiał się na co już tylko wywróciłam oczami i w ciszy czekałam na White'a. Santos mi trochę humor popsuł, ale nadal myśli wiadome znowu go poprawiają. Zagmatwane, wiem.

Jeszcze jakiś czas tak czekałam i nareszcie drzwi się uchyliły. Uśmiechnęłam się szeroko i niemal zaczęłam skakać. Z tego co zauważyłam to Santos też się wychylił żeby zobaczyć i przez niego, tak kurna z jego winy, drzwi się zamknęły.

- No kurwa no - głośno przeklnęłam.

- Do dyrekcji ci się śpieszy? Wreszcie odchodzisz paskudo? - za plecami usłyszałam dobrze znany, drwiący głos pustej lali, która powinna na trasie stanąć. Odwróciłam się w jej stronę.

- A żebyś wiedziała. Ktoś jej musi powiedzieć, że łamiesz regulamin swoim szpetnym ryjem - uśmiechnęłam się słodko, a ta poczerwieniała ze złości. Cudowny widok.

- To raczej tobą powinni się zająć. Dosyć, że dziwaczka to tu nie pasujesz - zarzuciła tlenionymi kudłami. Są o wiele jaśniejsze niż Nataniela więc taki wniosek sam mi się nasuwa.

- Może zbyt normalna nie jest, ale jest naturalniejsza od ciebie - zaśmiał się kolejny głos za nią. Kurwa Kastiel, to jakieś zebranie idiotów czy coś?

- Kassi.. - oczy jej się zaświeciły. Ehh.. Amber i jej naiwne uczucie do rudego, masakra.

- Co blondi? Znowu masz chcice i niezaspokojona odreagowujesz się? - zaczął się nabijać na co wywróciłam oczami, a tamta bardziej poczerwieniała.  - Spotkamy się w ogrodzie pod sosną, leć - puścił jej oczko i zaraz się zawinęła ze swoim orszakiem. Naiwna, przecież w naszym ogrodzie nie ma sosen, zaśmiałam się na samo wyobrażenie jej miny, dobrze to wykombinował. - Co tak patrzysz?  - spojrzał na mnie.

- Nic. Po prostu się zastanawiam czy ona coś ma w tym blond kasku - wzruszyłam ramionami.

- Pewnie nic, jej chichot, sposób mówienia i w ogóle bycia to podpowiada - odpowiedź usłyszałam nie od czerwonowłosego, a z tyłu. Spojrzałam w kierunku Santosa, a ten siedział i wyglądał jakby bawiła go ta sytuacja, a skoro to nie Kastiel ani nie on, to znaczy..

- Andy! - od razu się odwróciłam i rzuciłam chłopakowi na szyję. Złapał mnie i przytulił przez co wisiałam sporo w powietrzu, bo niezła z niego tyczka.

- No cześć piękna, tęskniłaś? - zaśmiał się.

 - No pewnie debilu, całe dwanaście godzin cie nie widziałam - uśmiechnęłam się i powoli mnie postawił.

- No wiesz.. Wyspać się musiałem - przeczesał włosy z zabójczym uśmiechem. Sorry Santos, ale on ma go dużo ładniejszego, ba, jest w moim odczuciu przystojniejszy.

- A ja od rana jestem na nogach i czekam na ciebie - strzeliłam mu w ramie, bo do łba nie dosięgłabym i mnie wyśmiał.

- Urośnij kilkanaście centymetrów to pogadamy.

- Ona mikrusem już zostanie. Niska, płaska i skrzywiona na psychice, nic jej nie pomoże - swoje dwa grosze wtrącił Kastiel i dopiero teraz na niego zwróciliśmy uwagę i spojrzeliśmy. - Siemanko, Kastiel jestem - wystawił dłoń.

- Andrew - chwycił i uścisnął. - Ale tak na przyszłość - miał poważny wyraz twarzy. - Tylko ja jej mogę ciskać i następnym razem dostaniesz po ryju hujku.

- Obrońca uciśnionych? - wyśmiał ostrzeżenie Andy'ego. Nie wie w co się dupek pakuje.

- Nie. Nie lubię jak ktoś obraża przy mnie kobietę, a zwłaszcza jeśli jest ona mi bliska. - Na jego twarzy była absolutna powaga, a ton głosu przyprawiał o dreszcze. Zerknęłam na niego, zawsze stawał w mojej obronie jak trzeba było, ale już dawno go takiego nie widziałam. Z jednej strony ciesze się, że mam swojego rycerza przy sobie, ale też mi smutno, że od razu jak przyszedł to działa. Nie chce żeby myślał o mnie jak o jakieś niedorajdzie czy coś w tym stylu.

- Ochroniarza sobie znalazłaś, Lozano? - zaśmiał się Kastiel.

- Nie musi być ochroniarzem żeby stanąć w jej obronie - obok nas pojawił się Santos. - Siemanko, fajnie znowu się widzieć - zaśmiał się lekko.

- Cześć. Santos, tak? - dopytał Andy, a tamten kiwnął głową.

- Zgadza się, a ten tutaj nie jest warty uwagi. Nie stresuj się stary - kiwnął na Kastiela głową przez co wzrok White'a spotkał się ze stalowymi tęczówkami Doyle'a. Mam nadzieję, że potyczka słowna to jedyne do czego może między nimi dojść.

- Widać trochę po nim, że niezbyt rozgarnięty - zaśmiał się Andy, a po Kastielu było widać, że się w nim gotuje. - Ale dobra, nara frajerze - wziął mnie pod skrzydło i jak mijaliśmy rudego to go potargał..

- Wiesz, że się ładujesz w gówno? - zerknęłam na niego gdy byliśmy w bezpiecznej odległości od sekretariatu.

- Byłem w gorszym. Nie boję się tego wymoczka - cicho się śmiał na co wywróciłam oczami i poszliśmy pod klasę. W trakcie drogi mówiłam mu co gdzie jest i tak dalej. Teoretycznie słuchał, ale znając życie i tak będzie musiał błądzić, bo jak to on mówi ''jest jak kot i lubi tworzyć własne szlaki''. Czasem mnie to bawi, bo chodzi jak wszyscy, ale ten zaraz się wykłóca, że nie i jest zupełnie inaczej.

Pod klasą oczywiście gromadziła się cała śmietanka towarzyska. Ja i Andy się nie zatrzymywaliśmy i weszliśmy prosto do sali. Wzrok niemal wszystkich był skierowany na nas, a zwłaszcza na mojego towarzysza. Cały czas na mnie niemal wisiał i przygniatał. Ciężki jest, ale nie narzekałam. Póki co niech sobie pozwala - zaśmiałam się z siebie w myślach.

- To co tu mamy? - uśmiechnął się promiennie, a ja po prostu strzeliłam sobie z otwartej dłoni prosto w moje biedne czoło. Człowieku, przed chwilą ci to mówiłam - chciało się krzyknąć, ale tylko westchnęłam i spokojnie odpowiedziałam, iż zamęczą nas teraz matematyką. Wyśmiał moją reakcję i ośmielił się mnie potargać. Mnie! Moje cudowne włosy, które układałam przez godzinę! Wyobrażacie to sobie!? Tak, ja też nie. Po prostu dzisiaj nadzwyczaj się mnie słuchały i wyglądały jako tako. Potem nic szczególnego się nie wydarzyło - ludzie przychodzili do klasy i się gapili, Andy mnie zaczepiał, tyle. Lekcja się rozpoczęła, sprawdzanie obecności, nieogarnięty i niewyspany nauczyciel za biurkiem - norma. Dopiero w środku lekcji zorientował się, że ma nową duszyczkę do oświecenia tym jakże wspaniałym przedmiotem i poprosił mojego kolegę z ławki aby wstał i się przedstawił.

- Andrew, tak? Zapraszamy - wskazał mu środek klasy, a ten wzdychając wstał.

- Ehh.. Raczej nic nie mam do opowiadania, ale skoro pan nalega - stanął gdzie trzeba i rozejrzał się po klasie. - Andrew White, lat siedemnaście. Pochodzi z Meksyku, ale obecnie przyjechał z Hiszpanii, bo postanowił wrócić do swoich ziomków - zasalutował. - Jak ktoś ma jakieś pytania to śmiało podchodzić. Ja nie gryzę, nie wiem jak moja koleżanka to zniesie, ale chyba nie tak źle i da radę - zerknął na mnie i puścił oczko przez co zaraz powędrował tu wzrok innych. Mam nadzieję, że to się nijak na mnie nie odbije. Mam na pieńku już z kilkoma osobami, oni mają przyjaciół więc teoretycznie i pewnie praktycznie też, cała klasa mnie nienawidzi.

- Co lubisz robić? - zapytał nauczyciel.

- Dużo rzeczy prze pana - zaśmiał się. - Gram na klawiszach i gitarze, uczęszczałem na zajęcia muzyczne i całkiem nieźle mi szło. Poza tym lubię dobrą zabawę i jak się coś dzieje, nie może być sztywno. - Tak, to jego sztandarowa zasada. Zawsze starał się rozruszać towarzystwo. Nie znosił nudy i ciesze się, że mu to pozostało. Będzie wesoło, a tego potrzebuję, potrzebuję jego poczucia humoru i charakteru przy sobie. Może to mi pomoże jakoś się podnieść na nogi i poradzić sobie z tymi idiotami.

Lekcje minęły całkiem spokojnie. Andy się oswajał, a na każdej godzinie go wypytywali i tak dalej. Dosyć często podchodził do nas Alexy i wypytywał o tatuaże, które chciał obejrzeć. Nie powiem, mina White'a była zabawna jak ten powiedział żeby się rozebrał. Chciał widzieć wszystkie to wszystkie. Zaśmiałam się na widok niebieskowłosego, który mu zaczyna zdejmować czerwony krawat.

- Ej! Nie pozwalaj sobie miniaturko - panikował Andy i go próbował powstrzymać, a ten go przycisnął do ściany i rozbierał. - Victoria, pomóż mi! - zawołał, a ja po prostu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. - Dzięki! Świetna z ciebie przyjaciółka - złapał chłopaka i jakoś boczkiem uciec próbował.

- A-Alexy.. - wydusiłam. - Zostaw go, kiedyś zobaczysz - otarłam łezki z kącików. Z krawatem w ręku spojrzał na mnie.

- No, ale już tak blisko - jęknął i zerkając na materiał.

- Wystraszysz go i będzie miał traumę, lepiej nie.

- Buuu.. - spuścił głowę, a Andy wyszarpał krawat z jego ręki i przewiesił na swojej szyi. - Jeszcze cie dopadnę przystojniaczku - ożywił się nagle i uciekł.

- Co to kurwa było? - zapytał.

- Alexy, brat bliźniak Armina - poprawiłam mu kołnierzyk od białej koszuli. - Homoseksualista - dodałam zerkając na niego. Nie miał ciekawej miny po mojej wiadomości.

- Serio? - zapytał przeczesując włosy.

- Yhym.. - uniosłam lekko kąciki. - Zawiązać?

- Jak ci się chce.. - mruknął, a byliśmy na już pustym holu. On nadal przy ścianie, a ja taki mikrus przed nim i wiązałam starannie. - Ale on serio jest gejem? Mam na niego uważać? - dopytywał. Oho, chyba ktoś tu uprzedzenia nabył.

- Spokojnie. Jest szalony z tego co widzę czasem, ale raczej nic ci nie grozi.

___________________________________________________


Szczerze jestem niezadowolona z tego rozdziału, ale wypadałoby w końcu coś dodać. 
Prosze o opinie i pozdrawiam :)

4 komentarze:

  1. Alexy zabrał się za to, co Vico chciała wtedy w pokoju XDDDDD
    Super i czekam na szybszą kontynuację mistrzu ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. hahahaha ale zajefajny rozdział dawaj next

    OdpowiedzUsuń
  3. masz zamiar kontynuować to opowiadanie ????

    OdpowiedzUsuń

Chętnie poznam Twoją opinię..